U nas w Szulinkowie nie może być monotonnie... jak robi się
- w moim odczuciu - nudno, zarządzam remont. Wielki Szu tylko wzdycha, mówi -
Monia mieliśmy oszczędzać, po czym kiwa głową i ... przechodzimy do fazy
realizacja.
Skończyło się tak, że mam mój wymarzony regał – a właściwie
panel meblowy na całej krótkiej ścianie od sufitu do podłogi. Nie mój a nasz,
bo znaczną część zajmuje kolekcja płyt CD i winyli Wielkiego Szu. W myśl zasady
- nie ma zbyt wielu książek jest tylko za mało półek - dorobiliśmy półeczki i
teraz wszystko ma swoje miejsca. Obawiam się tylko, że szybko tego miejsca
zabraknie. Za wiele jest fajnych książek i dobrej muzyki. Odmalowałam
(samodzielnie) salon - nie ma z nim wiele roboty, bo na jednaj ścianie są okna,
na drugiej piaskowiec, na trzeciej panel meblowy, czyli zostaje jedna ściana.
30 minut i było po robocie.
Nie może jednak być zbyt różowo. Nie obyło się bez wypadków.
Wybieraliśmy się rodzinnie do bydgoskiej Ikea, aby zakupić fotele. No i co? No
i pstro... trach poślizgnęłam się i
runęłam jak długa. Zamiast Ikea była izba przyjęć... i mam nogę w gipsie na 3 tygodnie. Niech to dunder
świśnie!!! Ból okropny, noga puchła z prędkością światła.
Plusy były takie, że miałam czas
na spokojne dokończenie podyplomówki. BTW nieźle ze mnie wykształcona osóbka -
skończyłam filologię polską, filologię angielską, oligofrenopedagogikę,
plastykę i technikę. Teraz jestem jeszcze trenerem umiejętności społecznych.
Minusy takie, że - fotele nie zostały zakupione, nie mogłam sama układać książek
na moim regale, ale od czego ma się Wielkiego Szu. Teraz już wszystko wróciło
do normy – noga się zrosła, zabiegi odebrane, regał zaaranżowany i fotele
kupione.
I teraz siedząc spokojnie z kawą, słuchając ulubionej muzyki dobrze się czuję w naszym szarym salonie.
Zajęłam się również tworzeniem różnorodnych rzeczy... i
tak z nadmiaru czasu (SIC!) powstały
butelki dla naszego przyjaciela Marcina - zapalonego twórcy nalewek. Za każdym
razem, kiedy nas odwiedza raczę się jakąś pyszną naleweczką... majstersztykiem
jest jego malibu, które w gronie naszych
przyjaciół nazwaliśmy Szaribu - od nazwiska naszego nalewkowego boga. Może
kiedyś zdradzę Wam przepis.
Mam w zanadrzu jeszcze post o zmianach w sypialni - zieleń zamieniłam w błękity. Napisałam też parę słów o muzyce... jeszcze nie zdecydowałam, o czym poczytacie jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz