sobota, 24 lutego 2018

Zwierze remontowe!

U nas w Szulinkowie nie może być monotonnie... jak robi się - w moim odczuciu - nudno, zarządzam remont. Wielki Szu tylko wzdycha, mówi - Monia mieliśmy oszczędzać, po czym kiwa głową i ... przechodzimy do fazy realizacja.

Skończyło się tak, że mam mój wymarzony regał – a właściwie panel meblowy na całej krótkiej ścianie od sufitu do podłogi. Nie mój a nasz, bo znaczną część zajmuje kolekcja płyt CD i winyli Wielkiego Szu. W myśl zasady - nie ma zbyt wielu książek jest tylko za mało półek - dorobiliśmy półeczki i teraz wszystko ma swoje miejsca. Obawiam się tylko, że szybko tego miejsca zabraknie. Za wiele jest fajnych książek i dobrej muzyki. Odmalowałam (samodzielnie) salon - nie ma z nim wiele roboty, bo na jednaj ścianie są okna, na drugiej piaskowiec, na trzeciej panel meblowy, czyli zostaje jedna ściana. 30 minut i było po robocie.

Nie może jednak być zbyt różowo. Nie obyło się bez wypadków. Wybieraliśmy się rodzinnie do bydgoskiej Ikea, aby zakupić fotele. No i co? No i pstro... trach poślizgnęłam się  i runęłam jak długa. Zamiast Ikea była izba przyjęć... i mam nogę w  gipsie na 3 tygodnie. Niech to dunder świśnie!!! Ból okropny, noga puchła z prędkością światła.


Plusy były takie, że miałam czas na spokojne dokończenie podyplomówki. BTW nieźle ze mnie wykształcona osóbka - skończyłam filologię polską, filologię angielską, oligofrenopedagogikę, plastykę i technikę. Teraz jestem jeszcze trenerem umiejętności społecznych. Minusy takie, że - fotele nie zostały zakupione, nie mogłam sama układać książek na moim regale, ale od czego ma się Wielkiego Szu. Teraz już wszystko wróciło do normy – noga się zrosła, zabiegi odebrane, regał zaaranżowany i fotele kupione. 



I teraz siedząc spokojnie z kawą, słuchając ulubionej muzyki dobrze się czuję w naszym szarym salonie.


Zajęłam się również tworzeniem różnorodnych rzeczy... i tak z nadmiaru czasu (SIC!) powstały butelki dla naszego przyjaciela Marcina - zapalonego twórcy nalewek. Za każdym razem, kiedy nas odwiedza raczę się jakąś pyszną naleweczką... majstersztykiem jest  jego malibu, które w gronie naszych przyjaciół nazwaliśmy Szaribu - od nazwiska naszego nalewkowego boga. Może kiedyś zdradzę Wam przepis.


Mam w zanadrzu jeszcze post o zmianach w sypialni - zieleń zamieniłam w błękity. Napisałam też parę słów o muzyce... jeszcze nie zdecydowałam, o czym poczytacie jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz